Mam wychodne

Dwa i pół roku temu zdecydowałem się na kupno Apple Watch’a. Recenzja samego zegarka będzie stanowiła przedmiot osobnego wpisu. Dziś skoncentruję się na jednej z jego funkcji - magicznych trzech kółkach, które wprost „zdemolowały” dotychczasowy porządek mojego dnia.

Trzy kółka

Apple Watch jest jednym z wielu dostępnych na rynku „smartwatchy” i, tak jak każdy z jego konkurentów, oferuje funkcję pomiaru codziennej aktywności fizycznej. W przypadku AW mierzone są: spalone podczas dnia kalorie (ruch), ćwiczenie (liczba minut zakwalifikowana jako wysiłek fizyczny /zegarek wyposażony jest w funkcję pomiaru tętna, dzięki czemu potrafi uznać poszczególną aktywność jako „podpadającą” pod ćwiczenie lub nie/) oraz liczba godzin na nogach (wskazująca liczbę godzin podczas dnia, w czasie których wykonywana była jakakolwiek aktywność). O ile minimum wyznaczone przez Apple’a w zakresie ćwiczenia wynosi 30 minut, a na nogach - 12 godzin, o tyle o limicie kalorii decyduję już sam (obecnie jest wyznaczony na 620 kalorii), co w przeliczeniu na dystans daje mniej więcej 12 kilometrów. Każda z trzech ww. kategorii prezentowana jest w formie kręgów. Stopień ich domknięcia przedstawia stan zaawansowania realizacji każdego z celów.

Skoro już cele dla codziennej aktywności zostały wyznaczone, czas na ich realizację. Naprawdę rzadko udaje mi się zamknąć kręgi w dniu pozbawionym „specjalnej” aktywności fizycznej. Udaje się to tylko wtedy, gdy w czasie pracy i po niej muszę załatwić trochę spraw, co wiąże się z szybkim pokonywaniem niemałych dystansów. Aby jednak podczas zwyczajnego dnia domknąć kręgi, muszę przeznaczyć więcej czasu na szybki marsz bądź jazdę na rowerze (na tę decyduję się głównie zimą, kiedy rower stacjonarny jest atrakcyjną alternatywą wobec panującej za oknem pluchy).

Sposób na spędzanie czasu

Od kiedy zdecydowałem się na domykanie kręgów każdego dnia, naturalną rzeczą było przemodelowanie dotychczasowego rozkładu dnia. Kiedyś w końcu trzeba pospalać te zbędne kalorie i zrobić miejsce dla kolejnych (z ich gromadzeniem nie miałem ostatnio problemu...).

Od rana do końca dnia w pracy spalam mniej więcej 50% codziennego limitu kalorii. Pozostałych 300 trzeba się jakoś pozbyć. Spacer do Manufaktury i z powrotem to jakieś 7 km, a więc ok. 350 kalorii. I temat jest załatwiony. 

- I ty tak codzienne? - zapytał mnie kiedyś zdziwiony kolega. Z całą pewnością nie wie, że:

Czas aktywności jest szczególnym czasem - tylko dla mnie

Czas start, tętno rośnie, a słuchawki są już na uszach (od czasu kiedy używam bezprzewodowych, nie chcę żadnych innych). Wszystko w najlepszym porządku. Teraz wybór: czego posłucham? Do dyspozycji jeden z wielu podcastów, kontynuacja audiobooka, a może jakaś ciekawa audycja z TOK FM. Dwie godziny tylko dla siebie! Rozumiecie to? Warto spróbować. I wiecie co? Dawno się tyle nie naczytałem książek, pardon, nie nasłuchałem, co obecnie.

Dokąd pójdę? Do wyboru, do koloru. Mieszkam w Łodzi i ciągle mam niedosyt, że w tak niewielkim stopniu ją poznałem. Celem mogą być Bałuty, Widzew czy Łagiewniki. Cokolwiek. Gdzie nie dojdę, podjadę komunikacja miejską. A na miejscu już nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Chłonę nowe widoki jak dopiero co narodzony!

Nic już nie będzie jak wcześniej

Obecność nowej pozycji w codziennym grafiku spowodowała konieczność przeorganizowania mojego dotychczasowego dnia, a świadomość mniejszej ilości czasu, pozostałego na dotąd wykonywane czynności, nauczyła mnie lepszej jego organizacji. Na przykład zacząłem lepiej wykorzystywać poranki. Naukę angielskiego przerzuciłem na poranne godziny (po pracy nie mam już przecież tyle czasu, co przed Apple Watch’em :-) ), podobnie z lekturą Newsweek’a czy ogarnianiem Twittera. A że jestem porannym ptaszkiem, to znajdę jeszcze czas na pieszczoty z ukochanym futrzakiem. 

Polecam Wam gorąco codzienną aktywność - jest korzystna nie tylko dla zdrowia. Dla mnie świadomość posiadania w ciągu dnia chwili tylko dla siebie jest chyba jeszcze ważniejszym aspektem. Poza tym to „aktywne okienko” po pracy oznacza dla mnie obcowanie z interesującym i wciągającym dźwiękiem na uszach.

A kiedy, pełni sceptycyzmu, stwierdzicie, że to nie dla Was, bo przecież jesteście zawsze tak zajęci, a po pracy trzeba jeszcze coś załatwić, to zapewniam Was, że połączenie aktywnej „chwili dla siebie” z wyprawą po zeszyt dla córki czy na spotkanie ze znajomymi jest jak najbardziej możliwe. 

Do zobaczenia w Arturówku?

Komentarze